No i stało się-chwilowo (mam nadzieję) zasiliłam szeregi bezrobotnych. W szczegóły mojego rozstania z pracą wgłębiać się nie będę, jednak uważam, że dobrze na tym wyjdę. Mniej stresu, mniej zmartwień, więcej świętego spokoju. Nie, nie mam zamiaru wiecznie siedzieć na zasiłku, toteż dzisiaj ruszyłam w miasto z wydrukowanymi CV. I wiecie co? Mam ochotę usiąść i się rozpłakać. Jestem strasznie niecierpliwą osobą i pracę chciałabym mieć już. Teraz. Zaraz. Ale cóż, trzeba się uzbroić w cierpliwość i na chwilę zostać strażniczką domowego ogniska na pełny etat. Moja druga połówka ma powody do radości-wszak to nie on będzie sprzątał i gotował. Rozwód z pracą przyszedł w odpowiednim momencie-skoro miałam już takie marzenie, że na przerwie idę do domu i nie wracam to znaczy, że to nie było miejsce dla mnie. Po każdym upadku trzeba umieć się podnieść i iść do przodu.
Dam radę, kurde.
Znajdę pracę.
Chociaż daję sobie kilka tygodni na odpoczynek... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za chwilę poświęconą na komentarz! :)